Sobota.
Inna niż ostatnie. Spontaniczna, przemiła.
Inność rozpoczęła Babcia, która przyjechała przed południem, oświadczając, że dotrzyma nam towarzystwa w dniu dzisiejszym. Ucieszyłam się. Będzie z kim wypić kawę, porozmawiać. Zaproponowałam mamie, aby usiadła, piła kawę a ja będę sobie ogarniać to co miałam do ogarnięcia. Otrzymałam jednak stanowczy sprzeciw, i zapowiedź pomocy we wszystkim czym miałam się zająć. Z pomocą dodatkowej pary rąk, wszystko zrobiło się migiem. O tak, brakowało mi tego. Już zapomniałam jak to jest. Zwykle sama ogarniająca przestrzeń dookoła, dzieci, wszystko. Miłą odmianą więc była praca z mamą, od tak, po prostu.
Co prawda na kawę przyszło nam poczekać, ponieważ jak to przy czwórce dzieci, że tak powiem 'ciągle coś'. W międzyczasie w domowych czterech kątach miało miejsce wydarzenie kulturalne. Zostałyśmy zaproszone na spektakl, przez czteroletniego Kostka. Doszukałam się jednak w tej sytuacji drugiego dna, ponieważ syn uporczywie dopytywał, czy w tym czasie będą podane ciasteczka, które przyniosła babcia. Kawy nie mógł się doczekać, więc w ruch poszedł spryt. Moje dzieci bardzo lubią moment picia kawy przez dorosłych (szczególnie z babcią i dziadkiem - najstarsi i najwięksi kawosze jakich znam, a tym bardziej moje dzieci), ponieważ są podawane ciastka czy ciasto i One rzecz jasna nam w tej podniosłej (jak dla Nich) chwili towarzyszą. To jest taki nasz rytuał. Tak więc kawy nie było i nie było...Ale było przedstawienie. Choć oczywiście nie chcę posądzać syna swojego o taką małostkowość, wolę myśleć, że poczuł potrzebę wyrażenia siebie, w taki o to sposób. Jakby jednak na to nie patrzeć, przedstawienie się odbyło. Najpierw Kostek, następnie podłapując pomysł Zuzia, a dalej Ignaś. Każde opowiadało o czym innym. Jeśli chcecie dowiedzieć się jakie myśli, emocje, odczucia ma Wasze Dziecko zachęcam do takiej zabawy.
Chcąc umilić i rozerwać nieco dzieci w ten wietrzny, szary dzień, Babci zrodził się pomysł zabrania swych wnucząt na 'kulki'. Blisko, na osiedlu jest sala zabaw. Oceniłyśmy swoje siły na zamiary i stwierdziłyśmy, że damy radę. Podszykowałyśmy obiad przed wyjściem, wybrałyśmy dzieci, co okazało się bardzo czasochłonne, ponieważ musiałam wyjąć parę zimowych rzeczy z próżniowych worków trzymanych głęboko w szafie, a dzieci widząc swoje rzeczy, zaraz zaczęły wybierać, przebierać i nakładać.
Wyszliśmy. Staś zmęczony, gdyż nie dał się wcześniej uśpić, smagany wiatrem, zasnął natychmiast. Ustaliłyśmy, że ja biorę starszą Trójkę do sali zabaw, a Babcia jeszcze pospaceruje z najmłodszym wnukiem, aby skorzystał ze snu. A pogoda dziś spacerom nie sprzyjała.
Dzieciaki poleciały zatopić się w szaleńczej zabawie, a ja mogłam usiąść i zatopić się w lekturze. Chwila trwała. Nieplanowanie, spontanicznie miałam ponad 30 min. dla siebie. Niby niewiele a jednak. Miałam chwilę aby spokojnie przeczytać bardzo ciekawy artykuł, przemyśleć parę spraw, podumać, naładować baterie. Na chwilę przeniosłam się w inny wymiar. Odpoczęłam. Bardzo tego potrzebowałam. Mimo, że dzieci podbiegały co raz z jakąś sprawą lub się napić, czy ja zaglądałam, sprawdzając czy to moje dziecko piszczy wniebogłosy, albo robi rozrubę. Nie muszę zamykać się sama w czterech ścianach, aby odpocząć, choć czasem i tego potrzebuję i tego pragnę. Tym razem wystarczyło wyjść z dziećmi do miejsca, w którym wszyscy czujemy się dobrze, wiedzieć, że ma się opanowaną sytuację i gdzieś obok jest ktoś kto w każdej chwili może ci pomóc, że w razie kryzysu nie jesteś zdana sama na siebie.
Mama wróciła ze śpiącym Stasiem, z wietrznego spaceru. W końcu udało się wypić pyszną kawę. Choć już w lekkim pośpiechu, bo powoli czas się nam kończył, przyjechał tata z bratem, po ciężkiej pracy na działce i jedyne o czym marzyli to ciepłe miejsce i ciepły obiad.
Wróciliśmy do domu. Ale wspaniała sobota nadal trwała. Wspólnie z mamą upichciłyśmy przepyszny obiad. Głównie mama. Ona czaruje w kuchni. Mimo, że prowadzę dom ponad 8 lat, nie dorastam jej do pięt. Uczę się od Niej bez przerwy. Jednak gdybyście mieli spróbować jej zupy (czegokolwiek) a mojej, bez dwóch zdań wybralibyście tę pierwszą. W sobotę wyszedł nam niedzielny (odświętny) obiad. Brakowało jedynie mojego męża i drugiego brata.
Tak, zachwycam się tą sobotą.
Była inna, zaskakująca, piękna.
Niby mała sprawa, a tak cieszy.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz