Nauczyłam się dawno temu, że nie warto planować. Życie i tak zweryfikuje nasze plany. Przekonałam się o tym niejednokrotnie.
Tym razem weryfikacja była naprawdę bolesna.
W wyniku dość porządnego zetknięcia Stasia z ziemią, spędziliśmy święta Wielkanocne w mało adekwatnym jak na te dni miejscu - szpitalu.
Staś przekonał się jak brutalne jest prawo grawitacji. Sytuacja wyglądała dość poważnie, więc nie wahałam się długo i czym prędzej pojechaliśmy na SOR Dziecięcego Szpitala Klinicznego.
Czekałam na te święta bardzo. Przede wszystkim dlatego, że uwielbiam Wielkanoc. Jest wiosna, jest cieplej (choć nie zawsze), zieleniej, są moje ulubione potrawy i są duchowe przeżycia. Są też dni wolne od szkoły, pracy, jest czas dla rodziny, bliskich, dzieci. Na chwilę można a nawet trzeba się zatrzymać, odetchnąć. Potrzebowałam spotkań, rozmów, rodzinnej atmosfery. Na to wszystko bardzo czekałam. Dodatkowo był chrzest Róży - mojej ciotecznej siostrzenicy, na który również czekałam i bardzo się cieszyłam na tę okoliczność.
Nastawiałam się bardzo wyjątkowo, ponieważ to ostatnie ( na ładnych kilka lat) święta, które spędzam z Rodziną, że tak powiem stacjonarnie.
Ale - Wielka Sobota, godz. 16.30 a ja z moim bratem, Stasiem w drodze na SOR. Tam czekanie, badania, płacz Stasia i mój wewnętrzny zawód. Na początku gdy nie stwierdzili nic poważnego. Ktoś w międzyczasie powiedział, że jeszcze konsultacja chirurgiczna i jak wszystko będzie ok to pewnie pójdziemy do domu. Ale zamiast konsultacji chirurgicznej była neurologiczna, i tam okazało się, że musimy zostać na obserwacji na 48h, mimo, że aktualnie nie ma żadnych niepokojących objawów. Spodziewałam się obserwacji, ale jednak krótszej.
Tak czy owak musiałam wziąć się w garść, bo mimo braku sił, musiałam psychicznie i fizycznie przez to przejść. Oczywiście ulga niesamowita, bo nic poważnego mojemu Dziecku się nie stało, ale z drugiej strony....no cóż, tak widocznie miało być...
W międzyczasie telefony. Odwoływanie obecności na chrzcinach, słowa zrozumienia i wsparcia. Zmartwiony i zdenerwowany mąż, który gdyby był na miejscu, nieodwołalnie to On zajmowałby się Stasiem, badaniami. Jednak męża nie było, i choć bardzo chciał nie mógł nic zrobić. Na koniec telefon się rozładował i nie miałam jak powiadomić bliskich, że zostajemy. Jak pech to pech.
Dziękuję wszystkim za słowa wsparcia i odwiedziny w ten szczególny czas. Cioci Mag, która zrobiła nam ogromną niespodziankę, oraz rodzicom i braciom, którzy niezawodnie byli.
Tak więc plany swoją drogą, a życie swoją drogą. Nauczyłam się, że wszystko trzeba przyjmować z pokorą, choć może i miałam ochotę wściekać się, BO PRZECIEŻ JUŻ WSZYSTKO ZAPLANOWAŁAM! Tylko co by to dało???
Nieraz i nie dwa, nasze plany na krótszą czy dłuższą metę musiały iść w odstawkę. Ale tak to już jest, że Życie lubi zaskakiwać. Oby częściej pozytywnie.
Dobrze, że tylko obserwacją się zakończyło i wszystko jest okej!
OdpowiedzUsuńNiestety życie lubi nam zrobić psikusa :/
P.S. Kiedy wyjeżdżacie?
O tak, ulga ogromna! bo poważnie to wyglądało.
UsuńDokładnie nie wiemy, ale okolice lipca. Zobaczymy jak sytuacja tam będzie się rozwijać.
:)
Trzymaj się Najważniejsze że Stasiowi nic się nie stało a na imprezke przyjdzie jeszcze czas :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie chodziło o imprezkę, co o chwilę na spokojnie spędzoną z rodziną.
UsuńStasiowi jedyne co zostało to histeryczny strach przed lekarzami i badaniami. Dotknąć się nie da.
Najważniejsze, że nic się nie stało. A to prawda życie pisze najróżniejsze scenariusze ;)
OdpowiedzUsuń